Rok temu przyjechalam tu wyploszona, zafascynowana, pelna planow i nadziei. Od tego czasu "stwardnialam", planow i nadziei mam jeszcze wiecej, energia rozpiera moje czterdziestoszescio kilogramowe cialo. Gorzej jest z mozliwosciami... To jest moja trzecia przeprowadzka. Kuchnia i lazienka wymyte, na podlodze leza kosmetyki na poranna toalete i wczorajszcze ubrania. Z pracy wrocilam pozno, ale ja juz chyba nie potrafie dlugo spac. "La grasse mat?" spytal sie mnie wczoraj Pe. Oh, z radoscia! Coz, moze dla niektorych 7.30 to akurat "la grasse mat". Oni smacznie sobie chrapia, Percy zawiniety w kulke spoglada tylko czasem spode lba na Pe, jak ten zabiera mu koldre albo stacza sie na niego przy przewracaniu na drugi bok. A Pe zasluzyl, zeby sobie pospac. Prawie cala przeprowadzka i sprzataniem zajal sie sam bo ja pracowalam i nie chcial, zebym czegokolwiek sie dotykala. Wieczorem juz bedziemy w nowym mieszkaniu. Mniejszym, ale tanszym i lepiej ulokowanym. Ale wydaje mi sie, ze to byly tylko wymowki, my chyba nie umiemy usiedziec na miejscu i kazda mozliwosc podrozy, chocby na druga strone miasta, traktujemy jak haust swiezego powietrza. Nadawalibysmy sie do wypasania wielbladow na pustyni ;)
Od wtorku zyskam status slomianej wdowy, na cale lato. Pe chce podreparowac nasz budzet. Chyba to jeszcze do mnie nie dociera. Znowu nadejda samotne noce z czarno-bialymi romansami i butelka wina. Tym razem bede miala przy sobie malego rycerza, przynajmniej wina mi nie wypije, woli swoje mleko.
Szykuje sie summer of changes, byleby na dobre...
troche Amsterdamu z pobytu Mamutow